Należę do tej grupy wybrańców lub potępieńców, dla których praca stała się czymś znacznie ważniejszym niż jedynie sposobem zarabiania pieniędzy. Dziennikarstwo (i wszystko, co się z nim wiąże), a z czasem także pisanie książek stało się moim życiem i wyparło z niego większość innych spraw, które się wcześniej w nim zagnieździły.
Lata studenckie wspominam jako najbardziej beztroskie w moim życiu, mimo że przypadły na czas dość ponury. Ich początek był jednak burzliwy – po pierwszym zaliczonym roku zaczął się karnawał Solidarności, którego konsekwencją w nauce było pojawienie się wielu zakazanych dotąd książek, swobody i politycznych burz. W tych ostatnich nie brałem udziału, bo chociaż zdawałem sobie sprawę z wyjątkowości tych czasów, polityka nigdy mnie nie pociągała. Nie uczestniczyłem w strajkach, nigdy nie wstąpiłem do żadnej organizacji. Stan wojenny oznaczał także obowiązek uczęszczania na wszystkie bez wyjątku zajęcia, również te, które uznawałem za niepotrzebne. Aby ich uniknąć, wystąpiłem o indywidualny tok studiów, dostałem nań zgodę i wylądowałem na afrykanistyce. To z kolei stało się początkiem mojego zainteresowania Afryką i dało podstawę mojej przyszłej pracy zawodowej. Czuję się dłużnikiem całej Katedry Afrykanistyki, a na moi macierzystym Wydziale Nauk Politycznych i Dziennikarstwa (studiowałem w Instytucie Międzynarodowych Stosunków Politycznych) ceniłem sobie zwłaszcza zajęcia z prof. Baszkiewiczem, Zielińskim (tym od Bałkanów), Gebethnerem. Z czasów studenckich zachowałem też przyjaźnie, które utrzymuję do dziś.