Jak twierdzi pan Władysław, po bez mała czterdziestu siedmiu latach pracy na Uniwersytecie nie ma dla niego życia bez uczelni. Jego życiorys dobrze ilustruje losy tysięcy Polaków, którzy dorastali w powojennej Polsce. „Imigrant zza Buga” – rodzina pana Władysława została zmuszona do repatriacji – na UW trafił przez przypadek. Po maturze w LO im. Stefana Czarnieckiego w Chełmie (rocznik 1960) ktoś mu doradził, żeby spróbował zdawać na sinologię. Przeczytał wiersze Mao Zedonga i dzieje Jedwabnego Szlaku, przyjechał do Warszawy, napisał egzamin wstępny w języku francuskim i…usłyszał, że sinologia w tym roku na studia nie przyjmuje. Może wybrać inny kierunek, na który są wolne miejsca. Myślał o arabistyce, ale w ostatniej chwili jego wybór padł na egiptologię.
Sinologii nie ma, więc było mi wszystko jedno. Zgodziłem się na egiptologię, choć nic o niej nie wiedziałem.
Po ukończeniu studiów egiptologicznych i afrykanistycznych pracował krótko w Ośrodku Informacji o Afryce, który to Ośrodek, gdy tylko nadarzyła się okazja, „przeniósł” na uniwersytecki Wydział Geografii. Na tym wydziale spędził całe swoje życie zawodowe, prowadząc Redakcję Wydawnictw oraz bibliotekę.
Nie dorobiłem się majątku na Uniwersytecie, ale wiele zobaczyłem, nauczyłem, poznałem. Gdy skończyłem egiptologię, pojechałem na pierwszą wyprawę do tzw. Czarnej Afryki. Wtedy to było bezpieczne miejsce. Jako młodzi ludzie – może trochę bezmyślnie – podróżowaliśmy, sypiając w namiotach i ucząc się od Afrykanów sztuki przeżycia w buszu. Do Egiptu ostatecznie trafiłem, ale dopiero po pewnym czasie. Ważne było to, że Uniwersytet, choć nie miał pieniędzy, to jednak nas wspierał: pisał listy polecające, wydawał zaświadczenia o uczestnictwie lub organizacji wyprawy naukowej. Ludzie UW byli rozsiani wszędzie i wielokrotnie pomagali nam, czyli „swoim” studentom. A to pożyczono nam samochód Star, a to opony z Dębicy.
Pan Władysław od kilku lat jest na emeryturze, ale pracuje zawodowo w Wydawnictwie Naukowym Dialog. Nadal uczestniczy w życiu Uczelni.
Lubię być wśród osób „mądrzejszych od siebie”. Niech nie zabrzmi to źle, ale jesteśmy środowiskiem ludzi z różnych dziedzin, każdy z nas wnosi coś nowego do wiedzy innych. Ja uczyłem się od innych a inni – mam nadzieję – zyskiwali wiedzę dzięki moim opowiadaniom.
Na pytanie o to, czy nie czuje się przez UW zapomniany, odpowiada z uśmiechem:
Nie oczekuję żadnej oferty od Uniwersytetu. UW to jesteśmy my. My coś powinniśmy zaproponować. Mam żądać, żeby obecni pracownicy mnie bawili, bo się nudzę? Teraz pracuję zawodowo, ale gdybym tego nie robił, to wstawałbym rano, pił kawę i spędzał czas, czytając prasę lub książki w BUW-ie. Tyle. Chciałbym jednak, aby Uniwersytet kwitł, żebym ja sam, idąc za rękę z moją wnusią Michalinką i pokazując jej budynki zmieniającego się UW, mógł powiedzieć: „Zobacz tu dziadek pracował”. Ja chciałbym chwalić się Uniwersytetem!
opracował Artur Lompart
Zachęcamy również do przeczytania anegdot autorstwa pana Władysława: My, Panie Profesorze, Wykłady wierszem wygłaszane, Wulkany.