Profesorowie pełnili ważne role w czasach przełomu, tłumaczyli nam, jak powinno wyglądać państwo prawa, jak powinny funkcjonować niezawisłe sądy i inne elementarne prawdy, które teraz – trochę ze smutkiem, a trochę z dumą – na nowo odkrywamy tłumacząc kolejnym pokoleniom, bo jak widać, nic nie jest dane na zawsze.
Profesor Piotr Girdwoyń jest dyrektorem Instytutu Prawa Karnego Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego oraz kierownikiem Centrum Prawa Sportowego WPiA UW (zawiesił wykonywanie zawodu adwokata, zachowując uprawnienia, bo jak sam mówi: wszystkiego nie da się pogodzić). Zainteresowania naukowe Pana Profesora to: prawo dowodowe, w tym szczególnie dowód z opinii biegłego, dowód naukowy (scientific evidence), prawo i proces karny USA i państw niemieckojęzycznych, biometria, a także zastosowanie nowoczesnych technologii w prawie i kryminalistyce. Jest autorem pięciu monografii i kilkudziesięciu publikacji z tego zakresu, a także stypendystą Alexander von Humboldt Stiftung, Hertie Stiftung i Straniak Stiftung. Odbył staże naukowe w Republice Federalnej Niemiec, USA i Szwajcarii. Prywatnie Profesor Girdwoyń jest namiętnym czytelnikiem Michaiła Bułhakowa oraz wielbicielem serii „Star Wars” (dla wtajemniczonych – epizody IV–VI). W planach ma napisanie książki o związku prawa z naukami przyrodniczymi i kosmologią.
Panie Profesorze, jak to było z Pana niecodziennym debiutem naukowym?
Ponieważ rok wcześniej poszedłem do szkoły i studia pięcioletnie ukończyłem w cztery lata, to mając 22 lata, zacząłem prowadzić zajęcia, część moich studentów była ode mnie starsza, co mnie ogromnie stresowało, ale i mobilizowało. Teraz z lekkim zdziwieniem patrzę na daty urodzenia moich magistrantów (a coraz częściej – także doktorantów), bo – o czym będzie jeszcze mowa – czas wydaje mi się płynąć wolniej za bramą Krakowskiego Przedmieścia, niż przed nią, o tym zresztą warto byłoby porozmawiać z naszymi fizykami, bo mam podejrzenia, że w kampusie można byłoby znaleźć jakąś osobliwość tłumaczącą to dziwne zjawisko.
Okres Pana studiów prawniczych przypadł na pierwsze lata transformacji ustrojowej. Jaki to był czas?
Moje studia na Uniwersytecie rozpoczęły się w 1991 roku, a więc był to zupełnie inny świat i nie myślę tylko o stanie prawnym, ale atmosferze, przemianach polityczno-gospodarczych. Profesorowie, których znałem z wykładów (a naprawdę chodziłem na wykłady ludzi, którzy potrafili z pasją opowiadać o swoich przedmiotach), pełnili ważne role w czasach przełomu, tłumaczyli nam, jak powinno wyglądać państwo prawa, jak powinny funkcjonować niezawisłe sądy i inne elementarne prawdy, które teraz – trochę ze smutkiem, a trochę z dumą – na nowo odkrywamy tłumacząc kolejnym pokoleniom, bo jak widać, nic nie jest dane na zawsze.
A jak wyglądało wówczas studiowanie i życie studenckie?
Oczywiście nie będę opowiadał bajek o tym, jak od samego początku bardzo mnie pochłonęła nauka i studia. Prawdę powiedziawszy, pierwsze dwa lata wspominam jako okres integracyjno-rozrywkowy, potem zacząłem się uczyć. Z anegdot mogę przytoczyć tylko szalony pomysł filmowania (na kamerze VHS, to taki standard z epoki kamienia łupanego) jednej z imprez i rozpoczęcia następnej od obejrzenia nagrania. Ta druga więc zupełnie się nie udała. Ale nazwiska niech pozostaną w tajemnicy.
Dzisiaj mogę powiedzieć, że decyzja o wyborze Uniwersytetu była jedną z najtrafniejszych w moim życiu. Poczułem, że to jest moje miejsce, mój świat i że nigdy nie chciałbym stąd odchodzić. I tak się właśnie toczy moje życie, czasem, oczywiście, mam dość, wtedy szukam jakiejś odskoczni, ale po pewnym czasie ciągnie mnie na Krakowskie.
Prawo całkiem Pana pochłonęło?
Im jestem starszy, tym mniej interesują mnie konwencjonalne problemy, bo i tak wszystkich nie rozwiążemy, a nawet jeśli – to niektórzy i tak nie dotrą do naszych rozwiązań. Ale uprawianie nauki prawa stanowi dobre ćwiczenie myślenia abstrakcyjnego, bo przecież obiekty naszych badań nie są konkretne. Pewnego dnia przyszło mi do głowy proste pytanie – jeśli prawo międzynarodowe (i nie tylko, ale w uproszczeniu przyjmijmy, że tylko ono) reguluje kwestie terytorium państw, obszaru (przestrzeni), gdzie rozciąga się ich suwerenność, ale zaczyna się również interesować przestrzenią kosmiczną, tworząc pewne normy dotyczące eksploatacji Kosmosu, statusu prawnego Księżyca itp., to skąd wiemy, że Ziemia (wraz z Układem Słonecznym) jest przedmiotem akurat naszej własności? Dlaczego my (jako ludzie) przypisujemy sobie prawo określania stosunków prawnych w Kosmosie? W ogóle – jak daleko może sięgać wiedza o nas i naszych uzurpacjach? Na to pytanie akurat można odpowiedzieć dość prosto, trzeba jedynie przyjąć datę początkową, obliczyć okres do dzisiaj i przemnożyć to przez lata świetlne (za tą granicą nic o naszym prawie, ale i o całym naszym świecie prawdopodobnie nie wiedzą – czy to nie kusząca perspektywa?).
Stoimy dopiero u progu eksploracji Kosmosu, więc prawnikom nigdy nie zabraknie chleba?
No i się zaczęło. Jeśli popuścimy wodze fantazji, to można dojść do wniosku, iż pojęcia: czasu i przestrzeni (a zatem terminy jak najbardziej fizyczne) odgrywają bardzo istotną rolę w prawie – przede wszystkim cywilnym, ale też karnym czy administracyjnym. Gdyby nasz świat wyglądał inaczej, odznaczał się innymi właściwościami, wiele instytucji prawnych wyglądałoby zupełnie odmiennie. Wyobraźmy sobie najprostszy przykład – odsetki ustawowe (pewnie z tym problemem stykał się Han Solo). Jeśli ja od Pana pożyczę kwotę 1000 złotych oprocentowaną w wysokości 5% rocznie, następnie wsiądę do statku kosmicznego poruszającego się z prędkościami rzędu prędkości światła i wrócę, kiedy na Ziemi upłyną 4 lata, a w mojej rakiecie zaledwie dwa, to jaką właściwie kwotę mam zwrócić? Tak samo byłoby, gdybym coś przeskrobał i został skazany na pół roku prac w jakiejś szybko poruszającej się stacji kosmicznej. Według którego układu odniesienia liczyć czas? Prawo musiałoby to regulować. To jest dopiero początek problemu, a prawnicy w świecie „Gwiezdnych Wojen” musieliby być chyba jeszcze bardziej nielubiani, niż obecnie (ze względu na to, że zajmowaliby się rzeczami, których kompletnie nie rozumieliby przeciętni zjadacze chleba).
Nasze rozumienie przestrzeni, w myśl którego przestrzeń kosmiczna zaczyna się dopiero na pewnej wysokości, jest również silnie uwarunkowane fizycznością planety, jej masą, promieniem itp. Gdybyśmy żyli na Księżycu, mielibyśmy w prawie inne definicje, a gdybyśmy byli Marsjanami termin roczny w kodeksie cywilnym trwałby 687 dni ziemskich i pewnie nie byłoby terminów miesięcznych za to jakieś inne – związane z okresem obiegu księżyców marsjańskich (wynoszącym dla jednego ok. 7, dla drugiego ok. 30 godzin). Swoją drogą – ten ostatni problem staje się istotny z punktu widzenia planowanej kolonizacji Marsa i bardzo mnie ciekawi, czy – jeśli i ewentualnie kiedy do niej dojdzie – przetrwają na tej planecie ziemskie jednostki czasu.
Powróćmy na Ziemię. Jak Pan sobie radzi z upływającym czasem?
Gdybym miał więcej czasu, to bym chciał taką książkę napisać, ale do tego to tylko albo samemu trzeba byłoby wsiąść w rakietę, albo innych wysłać, co nie jest wykonalne. Kiedy już ten czas mam, to lubię go spędzać bardzo tradycyjnie – z rodziną, bo zacząłem rozumieć, że niektóre momenty w naszym życiu są bardzo ulotne i warto je smakować. Dobra materialne szybko przemijają, a wspomnienia pozostają. Na wakacjach nie cierpię leżeć na plaży i długo spać, ciągle mnie gdzieś nosi, czasem ku utrapieniu pozostałych. Jestem uzależniony od czytania, a ostatnio – od słuchania audiobooków, najchętniej w czasie długich pieszych wędrówek, w których często towarzyszy mi – na wakacjach i w Warszawie – nasz nie bardzo z wyglądu, ale bardzo z charakteru jamnik, którego przygarnęliśmy „po przejściach” ze schroniska.
W upływającym roku dzięki długotrwałym namowom prof. Tadeusza Tomaszewskiego zacząłem grać w badmintona i jestem tym sportem zafascynowany nawet wtedy, kiedy dają mi łupnia. A dzieje się tak, niestety, często. Ale radość z wylewania potu i ogólnie doskonałe samopoczucie po paru godzinach gry w tygodniu – są rekompensatą za trudy.
rozmawiał Maciej Czeszewski
Zapraszamy do obejrzenia wystąpienia Piotra Girdwoynia pt. „Kryminalistyka i (Pop)kultura” podczas konferencji „Jestem z UW” organizowanej w ramach Światowego Zjazdu Absolwentów UW (maj 2016).